Jak będzie wyglądał świat za sto, dwieście, tysiąc lat? Możemy sobie tylko wyobrażać, niekoniecznie muszą to być pozytywne wizje. To czego doświadczamy dzisiaj, Lem przewidział w swoich książkach wiele lat temu i to właśnie jego prace zdominowały dzisiejszy wpis. Cytat, będący jednocześnie tytułem postu, trafnie opisuje naszą współczesną cywilizację. Można go odnieść do wielu dziedzin życia, jeśli nie do wszystkich.
Katar, Stanisław Lem [2016*]
W Neapolu ginie kilkoro mężczyzn w średnim wieku, a przyczyna ich śmierci jest owiana tajemnicą. By rozwiązać tę zagadkę, do śledztwa zostaje wyznaczony emerytowany astronauta, cierpiący na katar sienny. Podczas jego misji, dochodzi do sytuacji, wydaje się, kluczowych. Lem używa owych zdarzeń do budowy napięcia, zmusza czytelnika do powiązania ich ze śledztwem, by później pokazać, że były bez znaczenia. Dzięki temu zabiegowi, autor odkrywa skrawek ludzkiej natury, a mianowicie jej usilną chęć porządkowania i tłumaczenia spraw często będących tworem przypadku. Nie brano go pod uwagę podczas szczegółowych badań neapolitańskich mordów. Katar to kryminał wcale niepodobny do tych królujących na księgarnianych półkach. Lem w literacki sposób pokazuje działanie statystyki, a co za tym idzie, zbiegu okoliczności. Dla fanów Lema pozycja obowiązkowa, a że tak brzydko się wyrażę, dla całej reszty ciekawostka kryminalno-statystyczna.
Teraz trochę maturą powieje. W obu książkach Lem podejmuje motyw poznania. Sam świetnie zdaje sobie sprawę z ludzkich ograniczeń poznawczych oraz, niestety, zapędów autodestrukcyjnych (co doskonale ukazuje Głos Pana). Człowiek badając zjawiska "nie będącymi" z naszego świata, posługuje się prawami sobie znanymi (zaczynając od tych naukowych, kończąc na moralnych), niestety mogą nam one dać zafałszowany rezultat. Jednakże jak inaczej mielibyśmy poznać sygnał lub materię pochodzące z głębi kosmosu, skoro posiadamy jedynie te narzędzia wypracowane na Ziemi?
Zostawiam trudne sprawy, przejdę do czegoś bardziej błahego.
Głos Pana, Stanisław Lem [2016*]
Naukowcy odbierają tajemniczy sygnał z kosmosu. Do jego rozszyfrowania zostaje powołany projekt Master's Voice, skupiający grono naukowców i językoznawców. Czytelnika, który zabrnął aż do tego miejsca i z rosnącym zniecierpliwieniem oczekuje wprowadzenia w meritum sławnej zagadki, (...) namawiam, aby książkę moją odłożył, ponieważ się rozczaruje. Nie piszę historii sensacyjnej, lecz opowiadam, w jaki sposób kultura nasza została poddana próbie na kosmiczną - a przynajmniej nie tylko ziemską - uniwersalność i co z tego wynikło. Słowa Piotra Hogarth'a, bohatera i zarazem narratora Głosu Pana, są w pewien sposób przestrogą; fabuła toczy się w tle, a głównym tematem książki-rozprawy nie tyle jest kwestia rozszyfrowania "listu" co zrozumienie motywów Nadawcy. Lektura sama w sobie jest (dość) trudna, lecz czas jej poświęcony, na pewno nie będzie straconym.Teraz trochę maturą powieje. W obu książkach Lem podejmuje motyw poznania. Sam świetnie zdaje sobie sprawę z ludzkich ograniczeń poznawczych oraz, niestety, zapędów autodestrukcyjnych (co doskonale ukazuje Głos Pana). Człowiek badając zjawiska "nie będącymi" z naszego świata, posługuje się prawami sobie znanymi (zaczynając od tych naukowych, kończąc na moralnych), niestety mogą nam one dać zafałszowany rezultat. Jednakże jak inaczej mielibyśmy poznać sygnał lub materię pochodzące z głębi kosmosu, skoro posiadamy jedynie te narzędzia wypracowane na Ziemi?
Zostawiam trudne sprawy, przejdę do czegoś bardziej błahego.
I hate Fairyland: Fluff my life (TPB #6-10), Skottie Young [2016]
Zielonowłosa Gertruda, po trzech dekadach poszukiwań klucza, przez swoją lekkomyślność, a także wybuchową i mściwą osobowość zostaje... królową Fairyland. Do jej detronizacji dochodzi jednak całkiem szybko - głównie z powodu nieudolnych rządów. Gdy tylko uwalnia się z okowów korony, znów powraca do poszukiwań sposobu na wydostanie się z krainy pełnej słodyczy. W Fluff my life mamy okazję poznać Gert w wersji anime, a także post-apo. Young serwuje nam również smaczki z Gry o Tron. Zima nadeszła i dla IHF - drugi TPB** niestety nie dorównuje pierwszemu. Nie mogę powiedzieć, że jest zły. Po prostu brak mu tego czegoś, tej ikry Madly ever after (co jednak nie znaczy, że zaprzestanę śledzić przygody dziewczyny... a raczej kobiety).
Poison Ivy: Cycle of Life and Death (TPB #1-#6), Amy Chu, Clay Mann [2016]
Z kolorowego Fairyland przenieśmy się do Gotham, miasta Batmana. Nie będzie jednak mowy o człowieku-nietoperzu. Dr Pamela Isley otrzymała drugą szansę od losu - pracuje w Gotham Botanic Gardens, a swoją wiedzę i zdolności wykorzystuje w badaniach poświęconych hybrydzie roślinno-zwierzęcej. (Anty)bohaterka nie czuje się w pełni człowiekiem, dlatego chce mieć przy sobie stworzenia bliskie jej gatunkowi, co prowadzi do równoległych prac badawczych w jej własnym domu. Niestety, odkryte morderstwa nie pozwalają Pam odciąć się od kryminalnej przeszłości. Tym razem to Ivy będzie musiała dowiedzieć się, kto i dlaczego zabija. Zapewne nie będzie to pierwszy i ostatni komiks opowiadający o naszej roślince - Chu serwuje nam otwarte zakończenie sugerujące kontynuację.
Piękna i Bestia, Bill Condon [2016]
Piękna i Bestia to historia znana chyba wszystkim - zakochana w książkach Bella marzy o wyrwaniu się z prowincjonalnego miasteczka. Pewnego dnia, jej ojciec popada w niemałe tarapaty, dziewczyna śpieszy mu na ratunek i... tak się zaczyna znajomość z Bestią i jego "kompanią". Jest jeszcze Gaston, próbujący zdobyć serce bohaterki, i jego kompan Le Fou. Filmowa adaptacja wiernie, choć z drobnymi "dodatkami", opowiada historię Belli i księcia. Kłaniam się nisko scenarzystom i ekipie CGI za wykreowanie magicznego świata wraz z pełnym barokowego przepychu, złota i bibelotów zamkiem z jego magicznymi mieszkańcami, skromnego acz kolorowego i wesołego miasteczka. Nie można zapomnieć o wspaniałej oprawie muzycznej - Be our guest w wykonaniu Płomyka, pani Imbryk, Trybika i innych nucę do teraz. Oglądając Piękną i Bestię byłam po prostu zachwycona! Cóż można rzec? Film jest magiczny! Disney odwalił kawał DOBREJ roboty.Było poważnie, ale to z mojej winy, poniosło mnie... Ale było też lekko i muzycznie! Zeszły rok upłynął mi pod znakiem filmów o superbohaterach. Czyżby ten rok był rokiem musicali?
*Katar powstał w 1975, a Głos Pana w 1967 roku. W nawiasie kwadratowym zamieściłam datę nowego wydania.
**TPB - trade paperback - wydanie zbiorcze kilku zeszytów (tak tylko pour info...)
(Grafiki zaczerpnięte z wydawnictwoliterackie.pl, imagecomics.com, comixology.com, fragment obrazu Roger'a Dean'a ASTRA [1985)
O kurde, ile Lemów. Przyznam się, że nie czytałam i w najbliższej przyszłości nie dam rady, bo w cholerę mam tytułów do ogarnięcia :D A jak piszę, to książki idą niestety w odstawkę :(
OdpowiedzUsuńBłe... nie lubię za bardzo musicali :D Z dwojga złego to ja już wolę superbohaterów, z czego najlepiej im się udał im się Loki (bo Tom Hiddleston) i "Dr Strange" jako najlepszy film. Świetna rola Tildy Swinton, Mad Mikkelsen też dał rady, pouczająca historia (dała mi do myślenia), cięte dialogi, niezłe efekty specjalne, chociaż na efekciarstwo nie jestem aż tak łasa.
No i jeszcze jakieś zalety? Ach, nie zapomniałam o nim, ale się krępuję. Muszę się przyznać. Tak, największy atut filmu to rola Cumberbatcha. :D Fajnie mu w takim zaroście :D
https://media.women.com/images/images/000/002/144/large/1.jpg?1443203996
Moja lista "TO READ" robi się coraz dłuższa, zamiast stawać się krótsza :(
Usuń"Dr Strange" mnie własnie ominął, a słyszałam, że warto go obejrzeć, chociażby dla efektów specjalnych :)
U mnie też... a ostatnio mam zastój, bo dużo piszę.
UsuńEfekty są spoko, serio, ale bardziej mnie do filmów garnie dobre aktorstwo, a tego nie brakuje :) Polecam ja, choć superbohaterowie średnio mnie jarają :D